25 sie 2016

Australijska lilia wodna

Nawet pewnie nie zauważyliście, że troszkę mnie wcięło z internetu, bo przecież sobotni post poszedł. Cóż, na moje szczęście leżał zaplanowany od miesiąca. :'D Przez ten tydzień praktycznie nic ciekawego nie robiłam. Szkice leżą, prace nie ruszone i tylko pobiłam chyba swój własny rekord w czytaniu książek. Wciągnęłam pięć, takich po trzysta stron, w dwa dni. Czuję się psychicznie obolała, ale szczęśliwa. Teraz pora mi wrócić do życia. :C 

Miałam zadziwiająco dużo pomysłów na wyzwanie do MMH, ale chyba akurat miałam jakiegoś twórczego doła, bo wszystko co zrobiłam nawet w jednej trzeciej nie przypominało tego co chciałam osiągnąć. Po burzy z bransoletką, którą swoją drogą też wam pokażę, postanowiłam zrobić coś, w czym czuję się dobrze, czyli kwiat. Padło na lilię wodną, nie wiem o ile serio jest ona na sto procent australijska, ale wyszła na tyle ładnie, że mi tam nie przeszkadza. :) Jest ona spinką do włosów i chociaż teraz w sumie nie mam co spinać na głowie, to leżeć nie będzie. Zdjęcie z włosami jest, hm, mocno nieaktualne względem obecnego stanu. xD





Jak się tylko zbiorę i wrócę ze szlajania się po wsi to przeczytam wasze komentarze i przejrzę blogi, bo mignęło mi, że całkiem sporo osób wróciło, co cieszy mnie bardzo. :D 
Miłego dnia!
Całuję :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chciałam prosić o miłe słowo, co by mnie mobilizowało, ale chrzanie. W końcu to ty chcesz coś napisać do mnie, a nie na odwrót.

Spamerów grzecznie proszę o opuszczenie tego bloga, tak jak zdziczałych anonimów.

Jeśli masz blog w g+ zostaw link, bo potem nie mogę się odwdzięczyć.

Na pytania zawarte w komentarzach odpowiadam tutaj, więc czasem zajrzyj, jeśli liczysz na odpowiedź. :D