Historia ta będzie bardzo krótka i smutna. Zaczyna się właśnie w tym momencie. Nie mam gdzie rozłożyć narzędzi do biżuterii ani modeliny, a razem to już w szczególności. Chciałabym coś stworzyć, bo mam taką iskrę kreatywności, ale bardzo irytuję się, że otwierając jedno pudło zawalam sobie całe miejsce. Koraliki uciekają, elementy zapadają się pod ziemię, a kot parkuje swoim tyłkiem na tym co mi akurat potrzebne. Zaczynam się denerwować. Ucieka mi kolejna przekładka i wpada pod biurko. Mam ochotę płakać. Wyjęcie kawałka rzemienia graniczy z cudem, a odnalezienie scyzoryka jest praktycznie niemożliwe. A nie, jednak się znalazł. Kot na nim siedział. Ręce zaczynają mi się trząść, a oczy niebezpiecznie wilgotnieć. Wyganiam Mordkę z pokoju. Zgarniam wszystko na bok i wyjmuję modelinę. Żeby nie zajmować sobie miejsce biorę tylko te kolory, które potrzebuję. Wyrabianie modeliny uspokaja, ale nie tym razem. Masa się kruszy, wypada z rąk, znikąd pojawia się inny okruszek modeliny. Próbuję go wyjąć i strzepnąć na podłogę, masa znów wypada. Patrzę bezradnie i roztrzęsiona powoli odkładam wszytko na miejsce, żeby tylko nie rzucić czymś o podłogę i nie podeptać. Udało się. Kolejny raz zbierając półfabrykaty nic nie rozwaliłam. Niestety też nic nie zrobiłam.
Dlaczego to piszę? Bo chce sama przed sobą usprawiedliwić się z jakiego powodu mam ochotę zostawić blog. I przed wami przy okazji też.
Rumianek z melisą właśnie się parzą. Ojć, ostatnio bardzo nerwowa jestem.
Może uda mi się jutro zrobić zdjęcia tego co wymodziłam ze dwa tygodnie temu. O ile oczywiście pogoda nie będzie tak ponura jak dzisiaj. :X
Dlaczego to piszę? Bo chce sama przed sobą usprawiedliwić się z jakiego powodu mam ochotę zostawić blog. I przed wami przy okazji też.
Rumianek z melisą właśnie się parzą. Ojć, ostatnio bardzo nerwowa jestem.
Może uda mi się jutro zrobić zdjęcia tego co wymodziłam ze dwa tygodnie temu. O ile oczywiście pogoda nie będzie tak ponura jak dzisiaj. :X
Całuję ;*